ŚMIERCIONOŚNY KOT
- wagnerd
- 17 mar 2020
- 4 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 13 paź 2022

Było wczesne popołudnie, słońce nie dawało za wygraną, ale istniało ryzyko, że gdy Morfeusz zadecyduje się wypuścić mnie ze swego objęcia chwilkę później, niż to planowałem, obudzę się otoczony wszechogarniającą ciemnością.
Tak, po prostu chciało mi się spać. O szesnastej. Wielkie mi halo! Nie przypominam sobie, aby krótka drzemka kogokolwiek, kiedykolwiek zabiła, a jednak! O włos, a stałbym się pierwszą ofiarą!
Ostatnie kliknięcia w klawiaturę komputera. Dochodził koniec dnia pracy zdalnej. Moje styki powoli się rozłączały i czułem, że jeszcze chwila, a wtyczka na dobre wypadnie z gniazdka. Zamknąłem laptopa, zgarnąłem ze stołu telefon i poczłapałem na piętro kierując się do swojego pokoju. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem go na moim łóżku: był zabójczo przystojny, młody i miał długie blond włosy.
Czesław – bo tak ma na imię mój kot – zignorował fakt, że wszedłem do pokoju. Mlasnął pod nosem, przekulał się na drugi bok i wrócił do głośnego chrapania. Mimo młodego wieku Czesiek miał problem z wydawaniem głośnych dźwięków podczas spania. Weterynarz jako powód podawał przerost migdałków i skrzywioną przegrodę nosową spowodowaną osiedlowa bójką, ale ja myślę, że mój kot był po prostu jakiś niedorobiony.
Pamiętacie reklamę spreju do nosa przeciw chrapaniu? „DESNORAN - skuteczne rozwiązanie na chrapanie!” Nie kupujcie tego szajsu. Moja babcia, na prośbę dziadka, łyknęła buteleczkę przed snem i nie tylko chrapała jeszcze bardziej, ale ze względu na zawartość alkoholu, nie można jej było rano dobudzić. Na Cześka preparat też nie działał. Pieniądze wyrzucone w błoto. Na oficjalnej stronie internetowej sprayu raz po raz przewijało się pytanie „Jak zlikwidować powody chrapania?”. Poczułem się nieco rozczarowany proponowanymi odpowiedziami, bo oczekiwałem raczej skutecznych metod morderstw bez pozostawiania po sobie śladów. Chyba muszę wyczyścić historię przeglądania i spalić swojego laptopa.
Nie zważając na miarowe „chrr chrr chrr” przytuliłem się do kota i ustawiłem budzik na 30 minut. Cztery minuty na zaśnięcie. Spuściłem w pamięci zero, podzieliłem stronami i zdałem sobie sprawę, że zostało mi 26 minut spania. W końcu na coś przydała mi się ta matematyka ze studiów. Zamknąłem oczy i powoli odpływałem. Sen nadszedł bardzo szybko i równie szybko został przerwany.
Kojarzycie taki moment podczas podróży, gdy równomierny turkot samochodowych kół, ciepełko dujące z nawiewnika i wygodny fotel, w który wpadliście tyłkiem zdecydowanie za głęboko, tworzą warunki idealne do snu? A kojarzycie taki moment podroży, w którym zbyt ostry zakręt lub zbyt gwałtowne hamowanie momentalnie was wybudzają, a wy wracacie do zasranej rzeczywistości, jakbyście nagle powrócili zza światów i nie możecie szybko zdecydować, gdzie wam było lepiej?
Znacie to uczucie, gdy wasze nogi z całym impetem uderzają w brudny dywanik, ciało przeszywa spazmatyczny dreszcz, a wy wydajecie z siebie żałosne ouu, wzbudzając śmiech wśród współpasażerów? Ja kojarzę, ponieważ od kilku lat regularnie wożę ludzi na trasie DOM-DOM i średnio raz na kwartał komuś się to przytrafia. Zakładam wtedy swoją najlepsza pokerową twarz i udaję, że nic nie widziałem, żeby temu komuś nie zrobiło się głupio. A potem przez cały wieczór się z tego śmieję i piszę o tym na swoim blogu. Taka osoba ma u mnie krechę na całe życie.
Nosił wilk razy kilka. Podejrzewam, że tamtego dnia przyśnił mi się jakiś cholerny koszmar, ale za Boga nie mogę sobie przypomnieć, co to było. Chyba zbyt wiele nasłuchałem się o pandemii konarowirusa, zawieszeniu emisji Tańca z Gwiazdami i plotkach, że już niedługo do kin ma wejść druga część filmu Żenek.
Spałem może z piętnaście minut.
KLIK
W jednej sekundzie, niczym UFO z odległej planety, przyleciałem do swojego pokoju i wylądowałem na łóżku obok Czesława. Niestety, doświadczenie to było na tyle traumatyczne, że moja ręka poleciała w kierunku kota i trzasnęła go w tłuste cielsko. Ponieważ Czesiek nadal nie przywykł do kar cielesnych, a w dodatku sam znajdował się gdzieś na czwartej orbicie kociego uniwersum, lapa na pysk była dla niego sporym zaskoczeniem.
Po tym jak moja ręka uderzyła kota, gwałtownie wyrwałem go ze snu, a przede wszystkim go wystraszyłem. Każdy, kto ma kota wie, jak łatwo jest przestraszyć futrzaka. Zdarzały się na świecie przypadki, że koty po przestraszeniu w jednej chwili wystrzeliwały pionowo w górę niczym odrzutowe rakiety. Właśnie po to natura wyposażyła koty w niesamowicie silne i umięśnione uda, by w wyniku zagrożenia momentalnie mogły wypierdolić w kosmos i już nigdy nie wracać.
Myśląc jeszcze o tej pysznej myszy ze snu, Czesiek zacisnął zębiska na moim palcu, mało mi go nie odgryzając. Z jego łap wyskoczyły ostre jak papryczki chili pazury, tak jakby były zamontowane na dziesięciu automatycznych sprężynach. Moja prawa ręka nadal tkwiła w jego gębie, a lewa była z chirurgiczną precyzją obdzierana żywcem ze skóry. Czesiek dość szybko zorientował się, że mój palec, mimo że tłusty, w niczym nie przypomina Jerry’ego z jego ulubionej bajki i zwolnił uścisk szczęki, schował pazury, spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczami i cieniutkim głosem spytał „Michał, co tu się właśnie odwaliło?”.
Spojrzałem na swoją prawą dłoń i zobaczyłem strużkę krwi spływającą mi aż do łokcia.
„Jezus!”, pomyślałem. „Dopiero co wyprałem tę pościel”.
Zeskoczyłem z łóżka i potykając się o własne nogi pobiegłem do łazienki. Byłem w amoku. Nie wiedziałem, co mam robić. W akcie ostatecznej desperacji zdecydowałem się owinąć krwawiący kikut najbardziej drogocennym dobrem, jakie akurat miałem pod ręką – papierem toaletowym (przy okazji zmawiając na szybko zdrowaśkę, żeby w najbliższych dniach czasem nie dostać sraczki, bo takimi zapasami papieru w czasach kryzysu absolutnie nie dysponowałem).
Rana była głęboka, podejrzewam, że sięgała niemal do kości, ale ostatecznie plasterek Disneya załatwił sprawę, a tańcząca Myszka Miki dodatkowo ukoiła moje zszargane nerwy.
Jako odpowiedzialny rodzic muszę teraz odbyć poważną rozmowę z Czesławem i postraszyć go, że jeśli kiedykolwiek mnie ugryzie – słusznie, czy nie - wymienię go na ładniejszego kota, a jego zdjęcia na zawsze znikną z rodzinnego albumu.
M.
Comments