KULISY "JAKA TO MELODIA?"
- wagnerd
- 23 kwi 2021
- 11 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 13 paź 2022

W marcu 2021 r. wziąłem udział w programie "Jaka to melodia?". W najnowszym wpisie opowiadam o tym, jak wygląda produkcja najpopularniejszego muzycznego show od kulis, czy Rafał Brzozowski jest spoko gościem oraz zdradzam, co znajduje się w tajemniczych torbach od sponsora. Ostatnia część tekstu to teleturniejowe Q&A. Przed lekturą radzę obejrzeć odcinek - nie szczędzę spoilerów!
Zapraszam do lektury!
JAKI TO KONIEC
Reflektory świecą w mi w oczy z pełną mocą, a pojedynczy snop światła skierowany jest tylko w moją stronę. Studio wydaje się ciasne i duszne i mam wrażenie, że otaczające mnie ekrany ledowe zaraz zacisną się wokół mnie, jak jedna z pułapek z filmu o Indianie Jonesie. Pocą mi się ręce i zostawiam na pulpicie mokre plamy. Czas staje w miejscu i czuję, jak zasycha mi w gardle.
Doskonale znam zasady gry, ale nie mam konkretnej strategii. Przecież przyjechałem tu wyłącznie dla zabawy. Zdaję sobie sprawę, że "szóstka" to ostateczność. Najcięższe działo. Wóz albo przewóz. Należy zostawiać ją na koniec rundy, aby nie oberwać rykoszetem i nie dokonać samodekapitacji. Teleturniejowego seppuku.
A jednak.
Od samego początku trzeciej rundy korci mnie, aby ją wybrać i dowalić przeciwniczce, ale jakimś cudem opanowuję się i gram czysto.
Do czasu.
Włącza się czerwona lampka i nadchodzi moja kolej. Rozglądam się po studiu i wypuszczam powietrze z płuc. W mojej głowie kotłuje się miliard pomysłów, w jaki sposób mógłbym dotrzeć do finału. I z całego miliarda możliwych pomysłów wybieram ten najgorszy.
– Szóstkę poproszę – mówię i tym samym popełniam błąd, który kosztuje mnie grube tysiące.
JAKA TO WIZYTA W TELEWIZJI
Wysiadam na Centralnym i kieruję się prosto w stronę patelni. Przejeżdżam metrem cztery przystanki i kończę wycieczkę pod gmachem telewizji. Mijam budkę strażnika, który nie ma ochoty mnie kontrolować i pytam go, jak trafić do Bloku F.
– Widzi Pan ten brzydki budynek? – pyta strażnik.
– Widzę – odpowiadam.
– No, to tam.
Szaroburość jest przytłaczająca. Budynek wygląda, jakby nie był remontowany od wizyty ABBY w latach siedemdziesiątych. Elewacja jest brudna, kafelki odpadają, a kostka brukowa jest tak pokruszona, że potykając się o krzywy krawężnik niemal tracę zęby. Świat się tu zatrzymał.
"Gdzie te miliardy", myślę, spluwając na chodnik oblepiony gumami do żucia.
Wchodząc do budynku, napotykam patusiarnię. Kilka osób pali szlugi i popija małpki skitrane pod pazuchą. Nie wiem czy to pracownicy telewizji, czy moi teleturniejowi rywale, ale jeśli rywale, to wygraną mam w kieszeni. Szumowiny mierzą mnie wzrokiem, jakby chcieli mi walnąć w pysk, ale mijam ich i wchodzę do budynku.
– Ja na nagranie Melodii – mówię do Pani w recepcji.
Pani w recepcji jest niezła. Siedzi otoczona marmurami i odgrodzona grubą szybą, przez którą nie dochodzą do niej żadne dźwięki. Wyobrażam sobie, że gdy gdy budowano ten gmach TV, to po pierwsze ta Pani już tu pracowała, a po drugie postawiła warunek pracy w kabinie dźwiękoszczelnej. I ktoś mądry się na to zgodził.
– Jestem zawodnikiem. – Schylam się, wykrzywiam głowę na bok i niemal wkładam usta w otwór wielkości pięciozłotówki.
– Formularz kowidowy wypełnić – odpowiada, nie patrząc na mnie.
Na kontuarze rozłożone są dwa stosiki formularzy. Zabieram jeden formularz z jednej kupki i drugi formularz z drugiej kupki. Do kompletu.
Pac!
Recepcjonistka jakimś cudem przeciska dłoń przez swoją kabinę i łapie mnie za rękę.
– Jeden tylko. Ile by brał? – pyta.
– Myślałem, że... – zaczynam, ale nie kończę. – No nic. Usiądę na ławeczkę, wypełnię i pani oddam.
Marmurowy korytarz nie jest zbyt duży. Wzdłuż okien rozstawione są ławki ze stolikami. Część z nich jest zajęta. Znajduję wolne miejsce i wypełniam oświadczenie, że jestem zdrowy. Widzę, że pozostałe osoby również wypełniły formularze, ale siedzą na swoich miejscach i czekają na Bóg wie co. Ponieważ zostało mi jeszcze dwadzieścia minut do umówionej godziny, decyduję, że ja też zaczekam na Bóg wie co.
Przymykam oczy i myślę o tym, co się niedługo wydarzy. Jestem ciekawy, jak przebiegnie nagranie, czy uda mi się odgadnąć choćby jedną piosenkę, jak poradzę sobie przed kamerami i jak bardzo zeżre mnie stres. Marzę o tym, by mieć możliwość powiedzenia kultowego "Po jednej nutce". Wizualizuję w głowie możliwe scenariusze, niczym Jakubiak wizytę u Ellen. Próbuję zebrać myśli i odnaleźć w sobie głęboko uśpioną czakrę albo trzecie oko. Kij wie co. Byle tylko coś odnaleźć.
– Gdzie ta kurwa? Powiedz jej, żeby szła szybciej. – Słyszę damski głos i otwieram oczy.
Czuję się jakbym dostał obuchem w łeb.
Na korytarz wchodzi patusiarnia. Jakieś piętnaście osób. Kobiety wyglądają, jakby właśnie wyszły z osiedlowego salonu fryzjerskiego "U Jowitki". Ostre makijaże podkreślają ich okropne brwi, a włosy mienią się wszelkimi odcieniami tęczy – od niebieskich po pomarańczowe. Panowie mają wąsy i wędkarskie kamizelki, ale widać, że przynajmniej starali się ubrać elegancko.
Oni również biorą formularze do wypełnienia i rozlewają się po korytarzu w poszukiwaniu wolnych miejsc siedzących.
Wstaję i zwalniam miejsce.
Nie, nie jestem taki uprzejmy. Po prostu nie mam ochoty koło nich siedzieć.
Odchodzę na drugi koniec korytarza i odnajduję spokojny kąt otoczony zielonym marmurem. Odkładam torby na ziemię i przyglądam się rozwojowi wydarzeń.
Na korytarz wchodzi pracownica telewizji. Poznaję, że to pracownica, bo ma na szyi wisior z identyfikatorem. Podrywam się z miejsca w nadziei, że przyszła po mnie.
– Kto z Państwa do "Sprawy dla reportera"? – pyta, tym samym wyjaśniając zagadkę zlotu patusów.
– My proszę Pani. My! – odpowiadają chórem degeneraci.
Kolejne chwile spędzone w telewizyjnym korytarzu to jedna wielka kakofonia bzdur. Wyciągam telefon, włączam notatnik i jak rasowy pisarz, spisuję najlepsze dialogi.
– Ja osobiście byłam świadkiem, jak moja matka, która nie żyje, wstała i powiedziała o mu kredytach.
– To pani wcześniej o nich nie wiedziała?
– A skąd. Ja o wszystkim wiedziałam.
– Przepraszam, bo się pogubiłam. To kto panią wyrzucił z mieszkania?
– Do dziś toczy się sprawa eksmisji z byłym konkubentem siostry mojej matki.
– Niech już ciocia da spokój. Ja opowiem wszystko od początku.
– Cicho. Cichaj. Ja wiem lepiej, głupia sikso.
Po dziesięciu minutach słuchania tych głupot sam już nie wiem, kto w tej sprawie jest konkubentem, kto poszkodowanym, a kto butelką wódki. Stwierdzam, że na mnie już pora i podchodzę do Pani recepcjonistki. W tym samym momencie przy kontuarze pojawiają się dwie dziewczyny, które również przyjechały na nagranie Melodii.
Wysoki pan z identyfikatorem i brodą zgarnia nas z korytarza i wpuszcza naszą trójcę do wnętrza telewizji. Wchodzimy do miejsca, do którego osoby postronne nie mają wstępu. Do samego serca kultowych telewizyjnych produkcji.
Bez pierdzielenia, przechodzimy przez ochroniarskie bramki i włazimy na kolejny korytarz.
JAKIE TO PRZYGOTOWANIE
Tym razem korytarz nie jest już marmurowy, ale nieskończenie długi. Prowadzi z Bloku F do Bloku G. Nie dziwota, że w 1976 r. zaledwie piętro wyżej Wajda nakręcił słynną scenę z Jandą i Radziwiłowiczem w “Człowieku z marmuru”.
Facet z brodą mówi nam, że studio, do którego zmierzamy, szczyci się imponującą historią.
To w nim realizowany był program „Studio 2” z recitalem zespołu ABBA w 1976 roku, “Śpiewające fortepiany”, „Randka w ciemno”, czy też „Wielka gra” – najgłupszy teleturniej w historii polskiej telewizji. To w tym studiu nagrywano program “Budzik” ze światowej sławy tenorem Panem Tenorkiem i Eurowizję dla bachorów w 2020 r. To właśnie w Studio 5 nagrywana jest aktualnie „Jaka to melodia?”.
Najpierw jednak zostajemy skierowani do pani garderobianej. Prezentuję jej trzy przywiezione komplety ubrań, z których ona, niczym tekstylna sędzia Anna Maria Ubraniowska, wybiera jeden zestaw, w którym mam wystąpić.
– Niebieską pan założy – mówi, wskazując na moją lnianą, wygniecioną jak czort koszulę. – Tylko dać do prasowania.
Przechodzę kilometr dalej, na koniec korytarza, i oddaję koszulę do Pani Żelazkowej, która kilkoma sprawnymi ruchami doprowadza ją do ładu.
Zaopatrzony w wyprasowane ciuchy udaję się do pokoju 102, będącego męską garderobą. Po wejściu zauważam czterech facetów wpatrzonych w ekrany telefonów komórkowych.
– Obsuwa jest. – Słyszę na wstępie. – Co najmniej godzina. Może dwie.
– Spoko – odpowiadam. – I tak mam jeszcze dużo rzeczy do zrobienia.
Zostawiam torby w garderobie, przebieram się w lnianą koszulę i po raz kolejny wracam do labiryntu korytarzy w poszukiwaniu fryzjerki i makijażystki. Bo przecież na wizję nie ma wstępu bez grubej warstwy makijażu na pysku i tony lakieru do włosów. W dzisiejszych czasach nikt nie ma ochoty oglądać brzydkich ludzi.
Studio wizażu jest puste. Na ekranie monitora wiszącego pod oknem mogę w czasie rzeczywistym podpatrzeć jak przebiegają nagrania programu. Po raz pierwszy myślę sobie “It’s on! This is happening!”, a w głowie pojawia się myśl, że zaraz to ja pojawię się na tym ekranie, a potem już tylko na ekranach milionów telewidzów.
Pani fryzjerka spryskuje mi czymś łeb, nakręca włosy na szczotkę potrajając ich objętość i utrwala wszystko dodatkową warstwą lakieru. Skorupa z mazideł jest tak gruba, że po powrocie do Gdańska, przez kolejne trzy dni nie mogę domyć włosów i lepię się do poduszki.
Po skończonej robocie przesiadam się na fotel makijażystki. Kobieta mierzy mnie wzrokiem i przeklina pod nosem. Paćka na gąbkę stożek beżowego podkładu i ordynarnie smaruje mi twarz od góry do dołu. Następnie bierze pudełko z pudrem i za pomocą kolejnej gąbki nakłada go na moją twarz. Zero finezji. Tym sposobem maskuje wszelkie niedoskonałości mojej skóry, cienie pod oczami i pierwsze oznaki depresji.
– Nie będzie się pan świecił, jak psu jajca – komentuje, po czym odwraca fotel w stronę drzwi i zaprasza mnie do wyjścia.
Nie powiem, warstwa makijażu jest gruba i mam wrażenie, że gdy tylko mocniej potrząsnę głową, to cała odpadnie mi na podłogę.
Wracam do garderoby.
Część facetów znika, a na fotelu zastaję jednego zawodnika. Wypełniam niezbędne druczki, umowy, cyrografy i pakty z diabłem i próbuję złapać ostatni oddech przed nagraniem.
– Który to już raz? – pytam faceta siedzącego na fotelu.
– Dziesiąty – odpowiada facet.
“Ja pier*olę”, myślę , ale robię minę mówiącą “Powodzonka, krzyż na drogę, ale nie chcę cię widzieć w swoim odcinku”.
– A ty? – pyta mnie.
– Ja tu tylko dla zabawy przyjechałem – odpowiadam i sięgam po telefon.
Facet otwiera walizkę i wyjmuje księgę o objętości minimum trzystu stron.
Udaję, że klikam coś w telefonie, ale kątem oka patrzę, co on kurde kombinuje. Księga złożona jest z setek kartek A4 spiętych ze sobą plastikową listwą.
– To znaczy, że jesteś jednym z nich? – pytam.
– Nie, coś ty – odpowiada, ale ja i tak wiem, że to on.
Jeszcze za czasów Janowskiego powstało takie określenie, jak “sekta melodyczna”. Jej członkowie charakteryzują się tym, że nie podchodzą do teleturnieju, jak do telewizyjnej przygody, ale traktują program, jako źródło czystego zarobku. Z nimi nie ma szans. Tacy zawodnicy przez lata śledzą każdy odcinek programu i tworzą tabelaryczne spisy piosenek z częstotliwością ich występowania. Tym samym widząc na tablicy “Krzysztofa Krawczyka”, jeszcze przed usłyszeniem nutki, są w stanie z matematyczną precyzją wytypować utwór, który pojawiał się w programie najczęściej. I choć doceniam ich wiedzę i zaangażowanie, to takie podejście do tematu odbiera przyjemność z gry zwykłym zawodnikom. (Ot i cała tajemnica finałów w trzy sekundy.)
Koleś wertuje strony swojej księgi, jakby naprawdę wierzył, że jest się w stanie czegoś jeszcze douczyć. Przesuwa palcem od góry do dołu i powtarza pod nosem “Jantar, Jarocka, Rodowicz”. Sranie w banie.
Zauważam w lustrze, że moja lniana koszula jest już wygnieciona, a nagrania jeszcze się nie rozpoczęły. Wyciągam z walizki najmodniejszą, piaskową koszulę w stylu “Tony Halik wśród dzikich plemion” i biegnę do sędzi Anny Marii Ubraniowskiej i Pani Żelazkowej, żeby pozwoliły mi się przebrać. Rzutem na taśmę przekonuję je, że tak będę prezentował się lepiej i już po chwili przebieram się w nowy ciuch i wyglądam elegancko.
W tym samym czasie do garderoby wchodzą zawodnicy, którzy właśnie skończyli nagrywanie swojego odcinka. Wśród nich jest kolo, który wygrał trzy programy z rzędu. Jeban*utki.
– Pan Michał. – Mężczyzna z słuchawką w uchu wywołuje mnie. – Zapraszam ze mną.
Wstaję z kanapy i z uniesioną głową opuszczam garderobę.
JAKIE TO PRZEDNAGRANIE
Po drodze do studia zahaczamy o damską garderobę. Koleś z słuchawką zgarnia dwie zawodniczki. Te same dziewczyny, które wcześniej spotkałem przy recepcji. Nie mam pojęcia czy pochodzą z “sekty” i czy mają już doświadczenie w teleturniejowej grze, ale nie ma to znaczenia. Od razu wiem, że cokolwiek się nie wydarzy, będzie miło.
Wchodzimy na piętro i przechodzimy przez stalowe drzwi o grubości czterdziestu centymetrów. Czuję się jakbym wchodził do pracowni RTG. Albo lepiej - do bankowego sejfu. W sumie za tymi drzwiami też czekają na mnie duże pieniądze.
Studio wydaje się ciasne i przestrzenne zarazem. Błyskające światła i ekrany LED tworzą iluzję nierealnego świata, w którym łatwo się pogubić. DJ Adamus i trzyosobowy zespół muzyczny czekają na swoich stanowiskach na rozpoczęcie nagrań.
Pochodzę do swojego pulpitu, a jako, że jestem jedynym mężczyzną w towarzystwie, otrzymuję środkowe stanowisko. Najlepsze.
Facet z słuchawką w uchu, który stał się naszym telewizyjnym przewodnikiem, wyjmuje notatki z kieszeni i czyta nam fragment scenariusza programu.
– A pana przedstawimy tak – mówi. – Przyjechał pan z Gdańska i marzy o podróży do Japonii i Peru. I o śpiewaniu w barze karaoke.
Jaka Japonia? Jakie karaoke? Jakie Peru? Co on gada?
Po chwili przypominam sobie jakie głupoty napisałem w formularzu castingowym. Chryste! Tym razem moja umiejętność kreatywnego pisania i tworzenia alternatywnej rzeczywistości sprowadza mnie na manowce.
Przecież program zobaczą miliony!
Chciałbym, żeby przedstawiono mnie jako fantastycznego inżyniera, zdolniachę w swoim fachu. Specjalistę od wody. Studenta, który czerpie radość z pisania. Ba! Aspirującego pisarza. Popularnego blogera. Faceta, który miał okazję zobaczyć kawałek świata.
Ale nie.
Już na zawsze w świadomości telewidzów pozostanę kolesiem, który mimo tego, że nie potrafi śpiewać, rwie się do występów w barze karaoke w Tokio. Dzięki Rafał.
– Jest okej. – Kiwam głową do faceta w słuchawce. W końcu scenariusz to scenariusz.
Od tyłu zachodzi mnie starszy mężczyzna i szepcze mi coś do ucha.
– Halo! – Odwracam się gotowy strzelić mu w ryj.
– Muszę pana podłączyć – mówi dźwiękowiec.
Mężczyzna przykleja mi do policzka mikrofon, a do paska moich spodni przypina mikroport.
– Możecie wypróbować przyciski – mówi facet z słuchawką.
Patrzę na swoje współzawodniczki i naciskam przycisk. Dwa razy. Pięć. No może z dziesięć, ale naprawdę mi się to spodobało.
– Teraz skupcie się. Najważniejsza sprawa. Jak już przegracie, to Rafał wręczy wam zegarek. Podejdzie do was i postawi torbę prezentową na pulpicie. Waszym zadaniem jest policzyć do trzech i zabrać torbę odsłaniając swoje piękne lica. Wtedy macie czas na pozdrowienia.
– To głupie – komentuję. – Nie możemy od razu dostać zegarka do ręki? Po co odstawiać cyrk z torbą?
– Wymóg sponsora i czas antenowy. Mówi to coś panu, Panie Michale? Zresztą nie ma dyskutowania. Róbcie, co wam każę.
W studiu pojawia się Rafał Brzozowski. Nasz skarb narodowy. Perła w koronie. Śpiewające cudo. Podchodzi do nas i posyła nam wirtualnego żółwika. Stwierdza, że jest gotowy do nagrania i że powinniśmy rozpoczynać.
Ja też już jestem gotowy. Muszę być.
O dziwo nie czuję stresu. Nie mam motyli w brzuchu. Nie mam kluski w gardle. Nie chce mi się siku. Ot po prostu, jestem gotowy do walki.
JAKIE TO NAGRANIE
/uwaga, zmiana narracji/
O przebiegu gry nie będę się rozpisywał.
Wszystko, co wydarzyło się w studio, mogliście zobaczyć na ekranach telewizorów.
Walczyłem dzielnie, ale Weronika była niejednokrotnie szybsza ode mnie.
W tej grze oprócz wiedzy trzeba mieć również refleks, szczęście i strategię.
Mi czegoś zabrakło.
W pierwszej rundzie trafiliśmy na dwa nieznane starocie - Rusowicz i Jarocką. Lipa.
Druga runda należała (prawie) do mnie.
Decyzje podjęte przeze mnie w trzeciej rundzie były durne. Po prostu durne.
Przez cały czas jej trwania do głowy przychodziło mi tylko jedno pytanie - “Jaka to, kur*a, melodia?!”.
A poddania się przy Mambo Italiano nawet nie chce mi się komentować.
Ale żeby nie było - siary tez nie odwaliłem, a z moich ust padło słynne "Po jednej nutce, poproszę".
Generalnie czuję ogromny niedosyt.
Jakbym wziął kęs najpyszniejszej na świecie kanapki, tylko po to, by po chwili upuścić ją prosto w brudny piasek.
Nie do końca podobało mi się w jaki sposób zostałem przedstawiony na początku programu i jak potoczyła się moja rozmowa z Rafałem, ale na to nie miałem wpływu.
W gruncie rzeczy to nawet dobrze, że nie dotarłem do finału, bo i tak nie odgadłbym piosenki zespołu Classic. Zasrane disco polo. Ale Weronika odgadła.
Po skończeniu gry usiadłem w części studia, której nie pokazują kamery, i pozostałem w niej do końca nagrania. Razem z moją współzawodniczką Anią kibicowałem Weronice w drodze do zwycięstwa.
Ani czasu, ani ochoty na selfiaki z Rafałem nie było.
JAKIE TO Q&A
Czy śpiewacy rzeczywiście śpiewają podczas nagrania?
Nie. Nagrania występów puszczane są z kasety video.
Uczestnicy widzą je na telebimie.
Czy Rafał Brzozowski jest spoko?
Nie wiem, nie znamy się prywatnie.
W czasie nagrania był spoko.
Co znajdowało się w torbie prezentowej od sponsora?
Damski zegarek Adriatica ufundowany przez sponsora - firmę Alkor z Nysy, dystrybutora ekskluzywnych szwajcarskich zegarków marki Adriatica i Pierre Ricaud.
Damski, bo Brzozowski pomylił torby.
Co ci strzeliło do łba, by zgłosić się do tego programu?
Jest cała lista powodów:
Bo miałem ochotę.
Bo przeszedłem castingi.
Bo mam ogromną wiedzę muzyczną.
Bo wiedziałem, że mogę wygrać program (tu się akurat pomyliłem xD).
Bo dostaję już pierdolca od siedzenia w domu i do głowy przychodzą mi same najgorsze pomysły.
Dlaczego nie wygrałeś?
Nie miałem strategii gry, a zwłaszcza pomysłu na przetrwanie w rundzie trzeciej.
Zapytajcie mnie, ile znam piosenek zespołu Atomic Kitten.
ZERO.
To dlaczego, do licha jasnego, wziąłeś piosenkę Atomic Kitten na siebie?
Od miesiąca zadaję sobie to pytanie.
Jakaś klapka zamknęła się w mojej głowie i przesłoniła mi zdolność jasnego myślenia.
Pomroczność, kur*a, jasna.
Poczułem chęć rywalizacji i się przejechałem.
Jak Zabrocki na mydle.
Presja czasu też była spora.
Dwie fatalne decyzje w rundzie trzeciej i wypadłem z gry.
Ile trwało nagranie odcinka?
Niemal tyle samo, ile odcinek trwa w telewizji.
Nie było cięć czy dubli.
Wszystko poszło gładko, jak glut po klamce.
Ile czasu przygotowywałeś się do startu?
Prawie w ogóle.
Na tydzień przed nagraniem przejrzałem kilka odcinków programu na VOD.
Całą muzyczną wiedzę mam już w sobie i nie potrzebuję żadnych przygotowań.
Czy przed nagraniem dostaje się tajemną listę piosenek do nauczenia?
Nic mi o tym nie wiadomo.
Ja takiej listy nie otrzymałem.
W necie też jej nie znalazłem.
Albo jestem wyjątkowo tępy, albo taka lista istnieje wyłącznie w głowach chorych ludzi.
Oczywiście można ją stworzyć samemu, ale na to nie miałem ani czasu, ani ochoty.
Czy wrócisz jesienią na rewanż?
Zaraz po nagraniu byłem chętny do walki.
Byłem gotów skopać tyłki innym zawodnikom.
Dostałem nawet zaproszenie na kolejną sesję nagraniową.
Ale teraz już mi się nie chce.
Wystarczy.
M.



Hej, ile czasu zajęło Ci całe nagranie? Dostałam się do programu i zastanawiam się ile czasu muszę wygospodarować na wizytę na Woronicza :)