JUBILEUSZOWE Q&A
- wagnerd
- 12 paź 2020
- 5 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 13 paź 2022

12 października 2018 roku, czyli równo dwa lata temu, opublikowałem na blogu pierwszy wpis. Pracowałem nad nim długo i wylewałem siódme poty, aby go ukończyć. Cedziłem każde słowo, skracałem zdania, wyrzucałem niepotrzebne frazy i wymyślałem żarty tak zwinnie, jak Jerzy Kryszak przed recitalem w Opolu w 99 r.
Od tego momentu moje życie wywróciło się do góry nogami niczym majtki w pralce. Pisanie zaczęło sprawiać mi przyjemność, pozwoliło rozprawić się z brudną rzeczywistością, a dochodzące mnie głosy zadowolenia po lekturze łechtały moje ego i utwierdzały mnie w przekonaniu, że nie powinienem przestawać pisać.
Z tej okazji przygotowałem dla Was krótkie Q&A (czyt. kul end ej), aby zaspokoić rosnący głód wiedzy na temat mojej radosnej twórczości. Zaczynajmy!
Jakie uczucia towarzyszyły ci, gdy wstawiałeś na bloga swój pierwszy wpis?
Nie pamiętam, w końcu to było dwa lata temu.
Skąd pomysł na bloga?
A było to tak.
Ze wschodu nadciągało chłodne powietrze, drzewa stawały się lżejsze, a słońce nie wschodziło już tak wysoko, jak dawniej. Sąsiedzi oczyszczali piece z wiosennego popiołu i otwierali altany śmieciowe, szykując się na kolejny sezon grzewczy.
My zdecydowaliśmy się palić drewnem. Problem w tym, że ja nie lubię wozić drewna z drewutni do piwnicy. Brudne to, oblepione mchem i pająkiem, z ostrymi niczym laboratoryjne igły drzazgami i ciężkie jak cholera. Kręgosłup pęka w pół nim człowiek się w ogóle zabierze do pracy.
Znam się trochę na BHP, więc założyłem takie rękawice wampirki za złotówkę żeby nie poharatać sobie rąk. Niestety, gwałtowny rozpad izotopów promieniotwórczych zawartych w cienkiej warstwie chińskiej gumy antypoślizgowej sprawił, że przez dwa kolejne dni ręce capiły mi jak grzyb i żadne mydło w kostce nie było w stanie ich domyć.
Narzuciłem na plecy za dużą o dwa rozmiary kufaję, naciągnąłem wielkie w tyłku spodnie do remontów i przeobraziłem się w pracownika fizycznego, niczym Clark Kent w Spidermana. Wyszedłem na podwórze w podróbach kroksów.
Targałem wielkie bale i wyciągałem je siłą z wiaty. Kloc za klocem lądował z hukiem w taczce.
Przenikliwie zimny wiatr rozczochrał moje włosy, niczym odlatujący do Afryki bocian. Zamieszkująca pod dachem kukułka usiadła mi na głowie, myląc ją ze swoim gniazdem. Z nosa spłynął mi gil. Przez chwilę byłem królem ptaków.
– Kupiłem domenę – powiedziałem do Oli, stawiając stopę na dużym pniu i ocierając pot z czoła. – Będę pisał. Publicznie.
Ola spojrzała na mnie. Na jej czole pojawiła się zmarszczka w kształcie znaku zapytania.
– O czym będziesz pisał? O sobie? O podróżach? O rurach drenażowych?
"W sumie to dobry pomysł", zanotowałem w swojej głowie. Muszę kiedyś doedukować społeczeństwo w temacie wody. W końcu na tym się naprawdę znam.
– O życiu będę pisał. O tym, co mnie śmieszy i denerwuje. Zacznę z grubej rury. Kończę pisać relację z koncertu. Krótkie zdania, dużo żartów, szybkie pointy. To moje opus magnus. Zobaczysz.
Oczy Oli zapaliły się jak dwa kurwiki.
– Michał… – zaczęła Ola, stawiając stopę na dużym pniu.
– Noo – sapnąłem.
– Ja też kupiłam domenę. Będę pisała.
– O czym chcesz pisać?
– O życiu będę pisała. O medycynie. Zacznę z grubej rury…
Uśmiechnąłem się pod wąsem i spojrzałem w niebo. Kropla deszczu wpadła mi do oka. To znak, że powinniśmy działać.
Do kogo porównałbyś swoją (pseudo)twórczość?
Powiem, co wiem. Najczęściej słyszę, że mój styl jest podobny do Facebookowych wpisów Make life harder (z tym że oni znacznie częściej używają wulgaryzmów) oraz do stylu Malcolma XD (on też często przeklina).
Ja wiem swoje: z kur#ami trzeba ostrożnie.
I proszę nie nazywać mnie pseudo.
Najlepsza recenzja twojej blogowej twórczości.
Dziękuję za pytanie, ale to nie jest pytanie.
Koleżanka z pracy powiedziała mi, że któregoś wieczoru odkryła mojego bloga i czytała archiwalne posty. Siedziała na kanapie i tak bardzo się śmiała, że jej mąż najpierw zapytał, co mądrego tam czyta, po czym poirytowany kazał jej zamknąć bloga i wyłączyć telefon.
Gdyby mój blog został wydany w ramach antologii esejów, to na skrzydełku książki napisałbym “Czytaj, dopóki współmałżonek nie wypi*!doli cię z mieszkania”.
Jak dużo osób cię śledzi?
Mam nadzieję, że nikt mnie nie śledzi, chociaż w zeszłym tygodniu dwa razy na osiedlu minął mnie czarny merc na warszawskich blachach. Oby to był zbieg. Zbieg okoliczności.
Jeśli pytasz o bloga, to niedużo, ale moje posty sumarycznie przekroczyły magiczną barierę tysiąca wyświetleń. Tym samym zakładam, że ponad tysiąc razy ktoś przeze mnie prychnął na głos. To dla mnie największa nobilitacja.
Jakieś zabawne historie związane z prowadzeniem bloga?
W pewnym momencie musiałem dodać na stronie "O MNIE" następujący fragment:
"nie wierz mi na słowo - WAGNERD to nie encyklopedia, a ja nie wyglądam jak profesor"
Wszystkie historie, które dotychczas opisałem na blogu są w 100% prawdziwe. Jednak dla podbicia wydźwięku historii bezczelnie pozwalam sobie na dużą swobodę, jeśli chodzi o przedstawianie faktów oczywistych. Przykład? W fantastycznej relacji z podróży po Peru (którą można przeczytać tu) napisałem:
"Mało kto wie, że Inkowie oprócz wynalezienia koła i szczoteczki do zębów, jako pierwsi opracowali formułę ekspresowej kawy zbożowej, stąd też na polskim rynku kawienniczym króluje Inka. Pijąc kawę Inkę, w przeciwieństwie do Anatola, masz poczucie, że jedyną starą rzeczą jest jej receptura, a nie dziad na opakowaniu."
Bardzo lubię ten żart. Uważam, że jest śmieszny. Ale jeszcze śmieszniejsi są ludzie, którzy uwierzyli w to, co napisałem (bez jaj, są tacy). Fakty są oczywiste – Inkowie nie wynaleźli koła, ani szczoteczki do zębów. Nie opracowali też formuły ekspresowej kawy zbożowej. Ją akurat opracowała twoja stara.
Apeluję: drodzy czytelnicy, uważajcie na to co czytacie. I nie ufajcie mi. Ja sam sobie nie ufam.
Czy napiszesz kiedyś książkę?
Nie lubię tego pytania, ale opowiem historię.
Pewnego razu Włóczykij wędrował przez las, a w jego głowie pojawiła się wspaniała melodia. Nie słyszał jej wyraźnie, ale wiedział, że gdy wydobędzie ją z meandrów swojej wyobraźni, to będzie strzał w dziesiątkę. Pech chciał, że na swojej drodze spotkał stworka, który zwał się Ti-ti-uu. Ti-ti-uu miał dobre intencje, ale zajmował umysł Włóczykija i sprawiał, że melodia, którą kiedyś usłyszał powoli znikała gdzieś w otchłani. Włóczykij nie potrafił już spisać swojej wiosennej piosenki. Myślami był gdzie indziej.
Takich małych, włochatych stworków-rozpraszaczy jest w moim życiu aż nadto. I bynajmniej nie mówię tu o moim kocie.
Ti-ti-uu - prokrastynator.
Ti-ti-uu - zmęczennik.
Ti-ti-uu - to, co piszesz, jest okropne.
Pocieszam się faktem, że Muminkowa opowieść miała szczęśliwe zakończenie. Gdy Włóczykij ostatecznie rozprawił się z Ti-ti-uu, to melodia znów pojawiła się w jego głowie. A potem przyszła Buka i wszystkich zjadła.
Czy w ciągu tych dwóch ostatnich lat zdarzyło się w twoim życiu cokolwiek wartego uwagi?
Nie, ale dwa tygodnie temu omal nie straciłem życia przechodząc przez ulicę.
Jak do tego doszło?
Na drodze zarówno jako kierowca, jak i przechodzień jestem uważny niczym antylopa na sawannie. Wyczuwam niebezpieczeństwo z kilometra, wykorzystując swój szósty zmysł, zwany potocznie inteligencją.
Przechodziłem przez dwuetapowe przejście dla pieszych i rozglądałem się na boki, wypatrując ewentualnego zagrożenia. Kątem oka dostrzegłem czerwony pojazd zbliżający się do przejścia z zawrotną prędkością. Zygzak McQueen – pomyślałem, ale na szybie nie dostrzegłem białych oczu. Nie, to zwykły samochód!
Zrobiłem krok w tył, ale nadjeżdżająca rowerzystka okazała się tą niepełnosprawną antylopą ze stada, która zaraz po narodzinach zostaje wytypowana do honorowego poświęcenia w razie ataku drapieżnika.
Babsztąg kierujący pojazdem, przekonany o swoim pierwszeństwie, wjechał w nią z pełną prędkością i zmiażdżył nie tylko jej nogę, ale co gorsza, jej rower.
Dwa kroki dalej, dwie sekundy później, dwa kieliszki więcej i to byłbym ja. Gdyby w tamtym momencie na przejściu znajdowało się więcej osób, wszyscy zostalibyśmy staranowani.
Nawet nie dzwoniłem po karetkę – od razu wybrałem numer znajomego koronera.
Kobieta zmarła na miejscu.
Żartuję.
Rowerzystka otrzepała się z pyłu, wsadziła rower do kosza na śmieci i zamiast wezwać policję wycyganiła od babsztąga 200 zł na pokrycie strat i rehabilitację kikuta.
Nie mój cyrk, nie moje małpy.
Ani ofiara, ani sprawczyni nie chciały mojej pomocy.
Oddaliłem się z miejsca zbrodni nikomu niepotrzebny.
Wracając do pytania, tak – to właśnie ta rzecz warta uwagi.
Czego tobie życzyć w tą okrągłą rocznicę?
Proszę mi życzyć dużo zaparcia w dążeniu do własnych celów (nie tylko pisarskich) oraz rychłego otwarcia najdalszych granic pozakontynentalnych, aby móc uciec od tej nieubłagalnie nadciągającej jesiennej pluchy.
Czy sam wymyśliłeś sobie pytania do tego Q&A?
Tak.
M.
Brawo Michał! Pisz dalej!