top of page
Szukaj

PERU

  • Zdjęcie autora: wagnerd
    wagnerd
  • 8 gru 2019
  • 7 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 20 mar 2020



Nie sądzę, żeby ten wpis okazał się przydatny dla kogoś, kto planuje podróż do Peru.

Ot tak, można sobie po prostu poczytać.


TĘCZOWA GÓRA I CHOROBA WYSOKOŚCIOWA

Vinicunca / Montana Colorada / Rainbow Mountain to wycieczkowy hit sprzed czterech lat. Uściślijmy. Góra stoi w tym samym miejscu od kiedy po ziemi chodziły jeszcze dinozaury, ale przez lata była pokryta grubą warstwą śniegu. Ze względu na globalne ocieplenie (?) w 2015 r. śnieg się roztopił, a lokalnej lamie ukazał się niezwykle barwny cud natury, który błyskawicznie zaczął przyciągać tłumy turystów z całego świata. Żeby cyknąć sobie fotkę na jej szczycie należy wspiąć się na wysokość niemal 5100 m n.p.m. To wyżej niż Góra Kościuszki, Masyw Vinsona, czy Mont Blanc zaliczane do Korony Ziemi (sic!). Na takiej wysokości okazuje się, że choroba wysokościowa istnieje naprawdę, a jej lekceważenie może się skończyć transportem w czarnym worku. I jedynym śmieciem w tym worku możesz być ty.

Na dzień przed wspinaczką, kiedy leżąc w łóżku wizualizowałem w głowie nadchodzącą podróż, wyobrażałem sobie, że poczuję w klatce piersiowej silny ucisk, jakby gruba baba usiadła na mnie swoim masywnym dupskiem. Myślałem, że bardzo rozboli mnie głowa, tak jakby ktoś zrzucił mi na nie żelazko. Nic takiego nie miało miejsca.

Pragnę zaznaczyć, że jestem bardzo sprawny fizycznie i młody. Na dwa tygodnie przed podróżą zdobyłem srebrny medal na zawodach biegowych w Szwecji. W zawodach tych brałem udział ja i dwa renifery. Niestety jeden z nich okazał się naprawdę szybki i wyprzedził mnie na ostatniej prostej.

Nawet przez sekundę nie wątpiłem w to, że sobie poradzę, jednak subtelne objawy choroby wysokościowej i tak się pojawiły. Na końcowym odcinku wspinaczki, gdy widać już było szczyt, a czubek góry zdawał się być na wyciągnięcie ręki, pomyślałem sobie: to koniec, dalej już nie dam rady, kill me. Każdy krok był niezwykle ciężką walką o przetrwanie. Pozwolę sobie na małe równanie matematyczne:


JEDEN KROK NA 5100 M N.P.M. = MARATON W PRAWDZIWOŚCI


Bardzo mnie denerwowali durni ludzie, którzy z uśmiechem na twarzach mijali mnie schodząc już z góry. Każdy krok powodował u mnie ogromną zadyszkę, której nie potrafiłem w żaden sposób powstrzymać. Sapałem jak stara lokomotywa, a przechodzący obok facet zapytał mnie, z którego peronu odjeżdża pociąg do Cusco. Fuck you!

Miałem ze sobą kijek trekingowy, który bardzo mi pomagał. Po każdym kroku kładłem na niego głowę i czekałem na kostuchę. Zrobiło się też bardzo zimno, więc w końcu miałem okazję założyć na głowę nową drogą czapkę z alpaki. Ostatecznie udało mi się doczołgać na szczyt i porobić kilka pięknych zdjęć. Jak tego dokonałem? Nie wiem.

Dziś siedząc w cieplutkim mieszkaniu, z kubkiem herbaty w ręku, cieszę się, że tak dobrze poradziłem sobie z chorobą wysokościową. Podobno pierwsze jej objawy mogą się pojawić już po przekroczeniu wysokości 1500 m n.p.m. Uczucie zmęczenia, zawroty głowy oraz nudności to tylko jedne z niewielu możliwych dolegliwości. Teraz już jestem bardziej wyrozumiały dla alpinistów i wiem, że choroba wysokościowa to nie są żarty. A facet, który kiedyś narobił przy mnie pod siebie na Gubałówce mógł po prostu dostać pierwszych jej objawów.


Pytania?

Czy polecasz się tam wybrać? Tak. To były najpiękniejsze góry jakie w życiu widziałem (a widziałem już wiele gór).

Czy jeśli jestem gruby to dam radę to zrobić? Nope.



DROGIE MACHU PICCHU

Masz do wyboru dwie opcje (uu, Matrix).

Pigułka czerwona: jesteś bardzo bogaty.

Pigułka niebieska: jesteś bogaty i masz dobrą kondycję.

Innych opcji nie ma. I nie chodzi mi o życie w prawdziwości, ale o sposób dostania się na Machu Picchu. Ja wybrałem pigułę niebieską (tylko takie mieli w aptece), a na Machu Picchu postanowiłem pójść pieszo.

To zadziwiające, ile trudu i pieniędzy wymaga dotarcie do jednego z siedmiu (ośmiu) nowych cudów świata. Koloseum stoi przy głównej drodze. Jezus w Rio jest widoczny z każdego możliwego miejsca w Brazylii. Mur Chiński jest widziany z kosmosu. A Machu Picchu postawili na końcu zasranego świata i w dodatku zasłonili je górami. To na oko jakieś pierdyliard godzin w trasie po gównianych drogach i jeszcze raz tyle godzin trekkingu w górach.

Chyba, że masz dużo pieniędzy. W takim wypadku wykupujesz miejsce w najdroższym pociągu świata (real info), wsiadasz do najdroższego autobusu świata (drugie real info) i kupiwszy najdroższy bilet wstępu świata (trzecie real info) docierasz na Machu. Nie dość, że wydasz na to trzy średnie krajowe, to w dodatku nie uświadczysz uroków amazońskiej dżungli. Ze względu na swoje położenie dociera tu tylko najbardziej elitarna grupa podróżników (dzień dobry).

Krótki rys historyczny. Miasto zbudowano w II połowie XV wieku podczas panowania bla bla bla. Są dwie oficjalne teorie, dlaczego Inkowie postanowili je opuścić w 1537 r. Jedna z nich mówi, że Inkowie bali się konkwistadorów buszujących w pozostałych częściach ich państwa. Druga stwierdza, że mieszkańcy wymarli na przywleczoną przez Europejczyków ospę. Ja mam trzecią teorię. Twierdzę, że w pewnym momencie do Machu Picchu ponownie przyleciało UFO i, jako główni zarządcy terenu, wyjebali wszystkich mieszkańców za to, że robili za dużo hałasu i zostawiali po sobie syf.

W 1911 r. amerykaniec Hiram Bingham III przyjechał do Peru i stanął na czele ekspedycji, której celem było odkrycie zaginionej ostatniej stolicy królestwa Inków. To właśnie Hiramowi przypisuje się odkrycie osady Inków w Machu Picchu. Ja się pytam. Skoro do ruin zaprowadzili go lokalni tubylcy, to dlaczego, kuźwa, ich nazwiska nie widnieją w oficjalnym rejestrze znanych odkrywców? I gdzie się podziały wszystkie odnalezione kosztowności i dlaczego nie ma ich u mnie w mieszkaniu?

Machu Picchu to niezaprzeczalnie miejsce magiczne, otoczone mistycznym klimatem i oniryczną aurą. Zastosowane setki lat temu technologie nadal robią wrażenie, a tysiące turystów nie są w stanie odebrać temu miejscu jego wyjątkowości.


Dobra rada: nie przejmuj się mgłą. Poczekaj. Mgła ustąpi i wszystko zobaczysz. Aaa. I jak już wyleziesz ze swojego drogiego autobusu, to przynajmniej nie obal się na ziemię na pierwszym schodku, bo zablokujesz całą kolejkę do wejścia.



ULICZNA JAZDA

Po wizycie w Bangkoku już nic nie miało mnie zaskoczyć. A jednak, Peruwiańczycy to drogowi szaleńcy. W Peru żadne przepisy nie obowiązują, a pierwszeństwo na skrzyżowaniu ma ten, który jest bardziej odważny. Masz małe jajca? Trudno. Będziesz stał na skrzyżowaniu jak dupa wołowa. Nie licz na uprzejmość innych kierowców i kieruj się zasadą: wymuś, zatrąb i dojedź do celu.

Peruwiańczycy nie używają kierunkowskazów. Wróć! Wręcz przeciwnie, używają ich, jak tylko chcą. Chcąc skręcić w prawo włączają kierunek w lewo. Zmieniając pas włączają światła awaryjne. Machają rękami za oknami jak jakieś drewniane zabawki. Zatrzymują się wszędzie i nie obchodzi ich to, że za nimi tworzy się kilometrowy korek. A ponadto zmieniają pasy jak zwariowańcy. Pierwszego wieczora, gdy jechałem taksówką, kierowca zachowywał się jak ludzik z gry, gdzie zbierało się pieniążki przeskakując pomiędzy pasami na drodze. Ten kretyn robił dokładnie to samo, z tym że ja nie do końca wiedziałem, co on, do cholery, zbiera.

Ulice i to co się na nich wyprawia to temat rzeka.

Gdy od rana nic nie idzie po twojej myśli, sąsiad rozjechał Ci kota, a do tego mango, które kupiłeś okazało się wodniste, to niespodziewanie przed maskę, w drodze do domu, może wyskoczyć ci żonglerz. Taki kulkowy prawdziwy żonglerz. Dobra rada. Oglądaj sobie występ, ale zawsze trzymaj dłoń na przekrętle od szyby. Gdy tylko artysta wystawi ręce po pieniądza szybko je przekręć i patrz w drugą stronę. Przecież wcale nie prosiłeś o żadne szoł.

Wracasz z pracy i nie masz czasu na zakupy? Otwórz z powrotem okno i wybieraj wśród owoców, napojów chłodzonych, lodów, rękodzieła, czy lodówek na raty. Kiwnij głową, a będziesz miał czyste szyby, dopompowane opony i wypastowane buty. To się nazywa wygoda w domu i w zagrodzie!


ONI NAWET NIE PRÓBUJĄ

Mój hiszpański nie jest najlepszy. Powiedzmy sobie szczerze: mój hiszpański nie jest żaden. No pablo espaniol. Przed wyjazdem czytałem na różnych blogach, że bez znajomości choćby okruchów hiszpańskiego ani rusz. To samo czytałem przed podróżą do Chin. I co? Chińskiego też nie potrafię i nic mnie to nie obchodzi.

Mam jednak inne atuty. Potrafię mówić po polsku (trochę seplenię przez krzywe zęby), mówię po angielsku, troszkę po niemiecku, potrafię gestykulować, dużo się uśmiecham, a bezpośrednio przed wyjazdem kupiłem hiszpańskie rozmówki dla idiotów. Czy to oznacza, że umiem w hiszpański? W sumie tak.

Porozumienie się z ludźmi bez względu na różniący nas język, sprowadza się do wytłumaczenia drugiej osobie o co ci, do cholery, chodzi. Dla ułatwienia życia zaznaczyłem kolorowym markerem w swoich rozmówkach najważniejsze zwroty: dzień dobry; dziękuję; szybko do kibla. Wszystko inne sprawdzałem już na miejscu, albo wymyślałem na poczekaniu.

Warto, na początku rozmowy, dać wyraźnie znać drugiej osobie, że nie umie się mówić po hiszpańsku. Ja zazwyczaj byłem grzeczny i produkowałem się oczekując prostej odpowiedzi w stylu: tak; nie; w prawo; zwłoki. Niestety, często kończyło się to tym, że rozmówca zakładał, że ja tak naprawdę umiem mówić po hiszpańsku i nie zwracając uwagi na moją otwartą gębę i rozbiegany, jak u zezolca, wzrok opowiadał mi historię swojego życia. Na to też miałem sposób. Ja wtedy równie szybko przechodziłem na polski i oboje mieliśmy ubaw po pachy.

Niezwykle inspirujący był dla mnie fakt, że w większości miejsc Peruwiańczycy nawet nie próbowali mówić po angielsku. Problem nieznajomości języka hiszpańskiego zdawał się być wyłącznie moim problemem, a ja w sumie nie miałem z nim żadnego problemu. Wielokrotnie zdarzała mi się również niezwykła sytuacja rodem z odcinka nr 1 Arleny Gwint - wym. Połlynd, nie Poland (żeby czasem nie zostać pomylonym z Holendrem).

Dialog z przeciętnym Peruwiańczykiem wyglądał tak:

- Where are you from, my friend?

- Połlynd. - mówię.

- Aaa! Holland! - i całe dwadzieścia lat nauki języka w pizdu.



KRÓTKIE PRZEMYŚLENIA BONUSOWE

  • Lima to brudne i oszczane miasto.

  • Peruwiańczycy mają pierdolca na punkcie plastiku. Soki w plastiku. Owoce w plastiku. Kotlety w plastiku. Głowę niech sobie jeszcze zawiną w plastik.

  • Amerykanie (ci z USA) zdają się żyć w alternatywnej rzeczywistości. Zamiast skosztować specjałów lokalnej kuchni na targu, czy w knajpce z lokalsami, zazwyczaj wybierają najbardziej turystyczne miejscówki, jakie można sobie tylko wyobrazić. Knajpy z kuchnią grecką, włoską i burgerownie były ich. Brytyjczycy nic lepsi.

  • Świnki morskie (albo jak kto woli kawie domowe) to na tyle popularny lokalny przysmak, że ponoć nawet Jezus podczas ostatniej wieczerzy skusił się na jedną (co zostało uwiecznione na jakiejś setce obrazów pt. Ostatnia Wieczerza ze Świnką Morską).

  • Peruwiańczycy to uśmiechnięty, nieco nieśmiały, ale bardzo przyjazny i gościnny naród. I niski. Jeśli ja byłem wyższy od 60% napotkanych Peruwiańczyków to znaczy, że coś jest nie halo.

  • Mało kto wie, że Inkowie oprócz wynalezienia koła i szczoteczki do zębów, jako pierwsi opracowali formułę ekspresowej kawy zbożowej, stąd też na polskim rynku kawienniczym króluje Inka. Pijąc kawę Inkę, w przeciwieństwie do Anatola, masz poczucie, że jedyną starą rzeczą jest jej receptura, a nie dziad na opakowaniu.

  • Ciśnienie atmosferyczne w Cuzco wynosiło ok. 650 hPa. To oznacza, że było niskie. Jak niskie? Po przylocie z Limy i otwarciu dezodorantu wyskoczyła z niego kulka na podłogę, a zawartość opakowania rozlała się po całej łazience. Z jednej strony przez kolejny tydzień było bardzo ślisko. Z drugiej strony w końcu przestało śmierdzieć.

  • Budki telefoniczne i pirackie kopie filmów sprzedawane na ulicach to nie wspomnienia ze Stadionu Dziesięciolecia z 2001 roku, ale obecna rzeczywistość w Peru. Wielokrotnie spotykałem ludzi gmerających w brudnych książkach telefonicznych. W wielu sklepach widziałem stoiska z nielegalnymi kopiami filmów. Naprawdę świeżych filmów. A może to do Polski trafiają one z takim opóźnieniem? W sumie z USA przez ocean jednak jakby dalej.

  • Nie mam selfie z lamą. Te w miastach zdawały się być odwodnione i umęczone, a ja nie chciałem przykładać pieniądza do zwierzęcego przemysłu turystycznego. Te bytujące w naturze ode mnie uciekały. To nie pierwszy raz, gdy ktoś przede mną uciekał.


I tak mi się bardzo podobało.

M.



 
 
 

2 comentarios


wagnerd
wagnerd
09 dic 2019

@Katarzyna Oo, i nawet sobie selfiaka strzeliłaś 🦙

Me gusta

Katarzyna Skrzypiec
Katarzyna Skrzypiec
09 dic 2019

Potwierdzam, że o Peru dobrze czyta się wszędzie - mnie akurat trafiło się to w komunikacji miejskiej.


Me gusta

© 2023 by WagNERD. Proudly created with Wix.com

bottom of page