top of page
Szukaj

GUNS N' ROSES

  • Zdjęcie autora: wagnerd
    wagnerd
  • 12 paź 2018
  • 9 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 15 sty 2020

Jestem psem leżącym na ciepłym chodniku.

Zajrzyj pod obrożę, a poznasz moje imię.

Myślisz, że warto?

Mam nadzieję, że tak.

Dziś o wschodzie słońca zaśniesz daleko stąd.




WSZELKIE PODOBIEŃSTWO DO PRAWDZIWYCH POSTACI I ZDARZEŃ JEST PRZYPADKOWE

(Tak naprawdę to nie jest. Wszytko jest prawdą.)




Wtorek


Czarne spodnie.

Czarne buty.

Czarny t-shirt.

Właśnie teraz, gdy nadeszła fala upałów, jestem ubrany jakbym wybierał się na zasraną Alaskę.

Biegnę na tramwaj.

Na samym końcu widzę wolne miejsce.

Siadam.

Wstaję.

Pot cieknie ze mnie strumieniami.

Staję przy oknie i łapię pojedyncze podmuchy powietrza.

Stare pachy wokół mnie sprawiają, że mam ochotę jak najszybciej opuścić tramwaj.

Wysiadam na Wyspiańskiego.

W twarz bucha mi gorąc, a do kolejnej przesiadki mam dziesięć minut.

Chowam się w cień i czekam.

Miasto na chwilę ucichło, jakby samo chciało złapać oddech.

Podjeżdża ósemka.

Jadę dwa przystanki do Twardej.

Sam jestem coraz bardziej miękki i płynę, jak lody bez lodówki.


Spotykam ją.

Wsiadamy do kolejnego tramwaju i stajemy na podwyższeniu.

Jeszcze chwila i koszmar minie. Znikną duszne sny.

Tramwaj staje.

Wsiadają kolejni ludzie.

Kanar wypisuje mandat siedzącej kobiecie.

Jeszcze nas nie skontrolował.

Dziewczyna staje obok nas.

Szuka biletu po czym podchodzi do kasownika.

Zauważa to kanar.

Mówi, że już za późno i żeby szukała dokumentów.

Włączam się do akcji.

Tłumaczę, że kobitka właśnie weszła i żeby spierdzielał na drzewo.

Nie ma dyskutowania.

Mandacik się należy i co on na to poradzi?

Chryste.

Jest dopiero piętnasta. Co będzie później?

Odpuszczam i opuszczam tramwaj.


Widzę bryłę.

Stadionu.

Razem z pięcioma nieznajomymi wyruszamy na poszukiwania bramy numer 10 będącej miejscem zbiórki.

- XY Trup? Pierwsze słyszymy. Państwa nie wpuścimy.

Mówi do nas baba-ochroniarz.

- Mogłaby Pani łaskawie zawołać przez swoją krótkofalówkę kogoś, kto zaprowadzi nas do pracy?

Pytam.

Grzecznie.

- Oczywiście. Już dzwonię do zarządcy stadionu, a jeśli on nie odbierze to poproszę o to Slasha.

Myślała, że jest śmieszna.

Była żałosna.

Pomyślałem, że za chwilę stojący przydupas wręczy jej mikrofon, a ona odpierdzieli stand up dla czekających w kolejce.

- Idź Pan stąd!

Mówi na odchodne.

Nigdy jej nie lubiłem.


Przy bramie nr 11 stoi grupka młodych ludzi.

Oni również przyszli do pracy.

Udaje nam się przejść kontrolę bezpieczeństwa.

Obiecanki macanki.

Przychodzi jakiś kiero. Wnikł.

Idziemy do tunelu nr 1.

- XY Trup? Macie przesrane. Buahaha.

Pociesza nas.

Bierze nas za profesjonalistów. Fachowców. Ochroniarzy znaczy.

Daje nam kilka życiowych rad, jakie kursy ochroniarskie powinniśmy przejść i gdzie zrobimy to w najlepszej cenie.

- Zawrócić ich!

A raczej <zaszszrzrzróciszsz iszchsz>. Słuchawka szumiała.

Włóczymy nogami i w piekącym słońcu człapiemy pod bramę nr 11 wpisać się na listę.

Jakiś dzban zapomniał nam ją wcześniej dać.

Wieje jak jasna cholera.

Wracamy do tunelu nr 1.

To spory kawałek od bramy nr 11.

Blond czy brąz? Długie czy krótkie? Moje są rozwiane jak jasny skurwysyn.

A miałem ładnie wyglądać.


W tunelu pełna powaga.

Slash akurat odbywa ostatnią próbę.

Gibam się w rytm muzyki.

- W dwuszeregu zbiórkaaaaa!!

Tak się przestraszam, że okulary słoneczne mało nie spadają mi ze łba.

Co ja w ogóle robię w okularach słonecznych w ciemnym tunelu?

Ustawiamy się szybko w obawie, że dziad wyciągnie zza pazuchy karabin maszynowy.

Stoimy.

80 studenciaków głodnych koncertu po jednej stronie tunelu.

# jestem tu tylko po piniondze i na koncert

kontra

Grupa 250 patusów stojących naprzeciwko.

Zwiezionych z Łodzi.

Łódź kur*a.

Na swojej pracy zjedli zęby.

Dosłownie.

Dentalne ubytki, smród trzydniowego potu i maczety wystające z kieszeni utwierdziły mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z zawodowcami.

Z tymi maczetami to przyznaję, trochę przesadziłem.

Rozdają nam koszulki polo, kamizelki ochronne i identyfikatory.

Wszytko firmowe.

Niosą zgrzewki wody. Bo ciepło. Bardzo.

- Sieeeedemnaście, osieeeemnaście...

Niska, gruba baba w krótkich włosach odlicza.

Baba. Typowa Beata.

Beaba.

Celuje palcem niczym pistoletem. W wybrane osoby.

- Dziewiętnaście!

Wskazuje na mnie i idzie dalej.

Uśmiecham się i stoję sobie.

- Na pana wskazałam! Wybrańcy za mną!

Pierdzieli.

Ona. Nie patusy.

Nie ma dyskutowania.

Biorę swoje manatki.

Żegnam się i ruszam z grupą wybrańców do światełka w tunelu.

Zaplecze. Stadionu.

- Ściągać ubrania.

Bardzo się przestraszyłem, że ona też ściągnie.

Jesteśmy w depozycie.

Nikt nie wie, co tu robi.

- Będziecie dziś obsługiwać VIP-ów.

Trololo. Super.

Czy mi się właśnie poszczęściło?

Jes.

Firmowe koszule i krawaty.

Stare. Ale jarek.

Wieszaki latają nad głową.

Dziewczyny i chłopaki.

Młodzi i młode.

Stoimy w rządku.

Przebrani.

Znów się boję.

Że będę głodny.

Jem kanapkę.

Strzepuję okruchy życia na beton.


Beaba w drodze do sektoru VIP-ów przeprowadza wstępne szkolenie.

Bla bla bla.

Kto by tam chciał ją słuchać?

- Kto chętny, żeby stać przy drzwiach i kontrolować bilety?

Jakieś pindy drą mordy.

- Ja! Ja!

Stoję sobie z tyłu.

- A kto z Państwa zna dobrze angielski? No kto z was łajzy?

Spóźniłem się o nanosekundę.

Dwie dziewczyny.

Były szybsze.

Tyle stracić.

Znam angielski to się popiszę.

Nie.

- Super. To jak znacie angielski to pojedziecie windą do piwnicy stadionu, grzecznie wysiądziecie i będziecie pilnować, aby nikt, kto przez przypadek zjedzie windą, nie pałętał się sam po piwnicy.

Nie wierzyłem.

Dziewczynom się poszczęściło.

Psim swędem znalazły się przy obsłudze VIP-ów.

Dostały się do elitarnej grupy dwudziestu wybrańców.

Po czym Beaba wpierdala je do piwnicy i każe przez osiem godzin pilnować drzwi od windy.

A gdy na powierzchni gra legenda.

Nic z tego.

Gówno usłyszą.


Coraz mniej ludzi do rozdysponowania.

Przyszedłem tu tylko po to, aby nie płacić dużych pieniędzy za najtańszy bilet na koncert.

Muszę się znaleźć na trybunach.

Muszę.

Nie chcę pilnować drzwi w piwnicy.

Ani sprawdzać biletów.

Ani kontrolować ludzi.

Ani podawać zakąsek.

Ani witać gości.

Ani stróżować przy barierkach.

Sami niech se to robią.

Ja chcę sobie tylko w spokoju obejrzeć koncert.


- Kto do sali bankietowej?

- Ja! Ja! Ja!

Stoję sobie w ciszy.

Patrzę na innych.

Beaba mówi.

- Cztery osoby. Do obstawienia trybun.

Wchodzę ja.

Cały na biało.

To znaczy na biało-czarno.

Mówię.

JA

- Będziesz tu stał. Zejście B. Nikt nie stoi na schodach. Jeśli ktoś zapyta o drogę to grzecznie go pokierujesz. Jasne?

Tak psze pani Beabo.


Czarne buty.

Nie były moje.

Taty.

O dwa rozmiary za małe.

Osiem godzin stania.

Wytrzymam.

Chyba.

Uff.

Udało się.

Jestem na trybunach.

Z najlepszym widokiem na scenę na całym stadionie.

Za darmo.

I jeszcze mi za to płacą.

Co mogłoby pójść nie tak?

What can possibly go no yes?


Przejmuje nas Karku.

Goryl. Małpa.

Taki Oświeciński z odpustu.

Z słuchawką w gębie.

Tzn w uchu.

- Czy ktoś z Was ma przy sobie telefon?

Myślę: może nie najnowszy, ale jednak sprawny. Mam.

- Świetnie. Jeśli zobaczę, że ktoś z was go wyciąga, to bez ostrzeżenia roztrzaskam go o podłogę. A Wam każę pozbierać resztki.

Na początku wydawał się miły.

Taki oszukaniec.

- Siku chodzicie tylko po otrzymaniu zgody. Ja tu wydaję zgody.

Zgody i niezgody.

- Zero kontaktu z gośćmi. Zero sefie i głupich rozmów. Jesteście profesjonalistami.

Kłamał.

Ja jestem tu tylko po to, by posłuchać występu.

- Rozstawić się. Za pół godziny wpuszczam ludzi.

Do koncertu zostało jeszcze bardzo dużo czasu.

Buty piją.

Ja nie.

A też chciałbym.

- A ty, co się tak głupkowato uśmiechasz?

Kolejna baba.

Chryste.

Pracownica.

Taka jak ja.

Tylko stara.

- Szanowna Pani. Jesteśmy na pięknym obiekcie. Mam pracę, w której mam stać i nic nie robić. Za kilka godzin na scenę wkroczą giganci rocka i będę miał okazję zaśpiewać razem z nimi „Don’t cry”. Moją ulubioną piosenkę. Życie jest piękne.

- Aha. Ja już takich znam.

Świdrowała mnie wzrokiem.

- Nie masz powodu do uśmiechu.

Wycedziła przez brudne zęby.

- Ty jesteś śmieszna babo.

Chciałem powiedzieć, ale zamilkłem.

Jej też nigdy jej nie lubiłem.

A ja tak mam z tym uśmiechaniem.

Zazwyczaj to się po prostu uśmiecham.


Beton jak to beton.

Jest twardy.

Dlatego zaczęły boleć mnie stopy.

Wytrzymam.

Trybuny się wypełniają.

Mam okazję widzieć wszystko.

Pusta płyta. Pełna płyta.

Dużo ludzi.

Widzę kilka znanych twarzy.

Botoks-twarzy.

Nieruchomych twarzy.

Wypełnionych ust i kieszeni.

Warszaffka.

Dolary.

Atmosfera hajsu.

Fejmu.

Botoksu.

Fajnie.

Support.

Donda.

.


Baba, ta od braku uśmiechu, ma tylko jedno zadanie.

Sala bankietowa z zakąskami.

Osoby z czarną opaską na nadgarstku mogą wejść.

Inni precz.

Dla niej to zdecydowanie za dużo.

Pierdzieli jakieś farmazony na około, a w międzyczasie ludzie bez opasek wchodzą do środka.

Gotuje się we mnie.

Kompletny brak kompetencji i odpowiedzialności.

Halo!

Gdzie jest Karku? Gdzie jest policja?

Baba zostaje zdjęta.

Była baba. Nie ma baby.

Ktoś ją wkrótce zastąpi.


Drugi support.

Głośno.

Dużo krzyku.

O nic.

- Schodkami w dół. Trzeci rząd od barierki. Miejsca po prawej.

Kieruję ludźmi jak zasrany kierowca.

Tylko z początku.

Dlaczego tu nie ma piwa?

Gdzie jest kibel?

Dlaczego nie mogę wejść do sali bufetowej?

O której grają Stonesi?

Już mi się nie chcę.

Bozia dała pieniążki.

I już więcej nic nie dała.

Grać!

Wchodzą Gunsi.

Emocje jak na grzybach.

Płyta wcale nie jest pełna.

Ludzie jacyś niemrawi.

Witamy w dżungli.

Zaczynam czuć bluesa.

Nie tylko ja.


Jest przebój.

Ludzie powoli podnoszą się z krzesełek.

Biegnie Karku.

Sapie.

- Dlaczego Ci ludzie stoją?

Myślę.

Bo jesteśmy na koncercie?

Ja stoję, ty stoisz, oni stoją.

O co Ci chodzi kochany Kareczku?

- Młody. Wiesz ile kosztowały bilety w tym sektorze?

456 zł.

- Wyobraź sobie. VIP kupuje wejściówkę za duże pieniądze. Ma ogromny komfort siedzenia w wygodnym krzesełku. Nie życzy sobie aby jakiś rozwydrzony patafian, który nie może usiedzieć na osranym dupsku psuł mu wieczór i zasłaniał obraz. Pytam się więc, co w takiej sytuacji robisz TY?

Chowam telefon i udaję, że pracuję?

Sam już nie wiem.

- Powiem Ci. Podejdziesz grzecznie do wszystkich stojących osób i każesz im usiąść. Pod groźbą wyproszenia ich z koncertu.

Kurwa ja pierdolę.

Jaki wstyd.

Idę.

Karku stoi na schodach i patrzy.

- Dzień dobry. Jak Pan widzi mam koszulę i krawat, więc jestem z obsługi. Niestety, ze względu na...

Jezu. Jak oni głośno grają na tych gitarach.

Krzyczę.

- Dobra. Będę szczery. Na schodach stoi mój tymczasowy szef i patrzy na mnie. Mam Panu powiedzieć, że ma Pan siadać. Ja bym stał. To koncert. Elo.

Uff.

Wybrnąłem.

Mrugam do Karka, że wszystko załatwiłem.

Puszczam oczko.

- Sytuacja opanowana. Kryzys zażegnany. Proszę spać spokojnie, panie Karczku.

Jeezu.

W co ja się wpakowałem?

Teraz sobie poradziłem, ale co jeśli Gunsi zagrają jakiś większy przebój?

Co jeśli ktoś jeszcze postanowi wstać?

Nie mam w sobie takich pokładów poniżenia, aby kazać ludziom siadać.

To zdecydowanie wychodzi poza moją strefę komfortu.

Wstydzę się.

Dobrze, że jest ciemno i nie widać mojej czerwonej gęby.


Wracam na górę sektora.

Cholera jasna.

Na schodach stoją ludzie.

W przejściach tworzą się coraz większe grupki widzów.

No tak.

Przecież nie wszyscy mają miejsca siedzące w tym sektorze.

A co Państwo tu robią?

Kto pozwolił Wam tu stać?

Pytam.

Przechodzili tylko.

Z tragarzami.

Won mnie stąd!

Wracać na swoje tanie miejsca.

Schody muszą być czyste.

Jak rak.


Ziemia się trzęsie.

Idzie Karku.

- Posłuchaj mnie. Tam całkiem na dole. Najniżej znaczy. Droga przeciwpożarowa. Stanie wzbronione. Idź to załatw.

Cały rząd do usadzenia.

Maryjo Józefie.

Biegnę na dół.

Mówię to, co poprzednio.

Macie usiąść, ale zróbcie co chcecie.

Ojj.

Trafiam na agresorów.

- Chyba jesteś śmieszny chłopczyku.

Powiedział grubas.

A sam był śmieszny, bo był gruby.

Nie mam argumentów werbalnych, aby go przekonać do spoczęcia.

Próbować posadzić go siłą, waląc z piąchy w mostek, też ryzykowne.

Nie będę pulpetowi psuł wieczoru.

Dupa tam.

Niech stoi.


Odwracam się.

Patrzę w górę i dostrzegam ją.

Wybawienie.

Pomoc.

Zdjęta baba zostaje zastąpiona przez kogoś nowego.

Ma ładny uśmiech.

I okulary.

Też ładne.

Ale przecież się nie znamy.

Lubisz Gunsów?

Mówię.

- Lubię, lubię.

Nic nie słyszę.

Jest za głośno.

Ten chaos w sektorze.

Ogarniemy razem.

Tym razem ona schodzi na dół usadzić pierwszy rząd.

Bingo.

Sukces.

Cóż za moc perswazji.


Sweet Child O' Mine.

Śpiewam sobie.

I tańczę.

Ona patrzy na mnie z dołu.

Uśmiecha się.

Uśmiecham się.

Double bingo.

Idzie tu.

Ona.

- Znajdz mnie na fejsie. Nazywam się S*ghhr*a B*szszsz*a.

Axl Rose dre mordę.

Nie mam pojęcia co ona do mnie mówi.

Nie mam pojęcia jak się nazywa.

- Pewnie. Kiedyś cię znajdę.

Nie chcę się przyznać, że jej nie słyszę.

Ale siara.


Chcę mieć jakąś pamiątkę z występu.

Wyciągam telefon.

Trochę się cykam.

Rozglądam się w poszukiwaniu Karczka.

Czysto.

Można działać.

Gmeram paluchem po ekranie.

Robię fotę.

Chowam telefon.

A co mi tam.

Raz się żyje.

Znów wyciągam telefon.

Nagrywam filmik.

Ktoś trąca mnie w bark.

To Karku.

Kuźwa.

Ja tu tylko nagrywałem film.

Mówię.

Łapię telefon mocniej, żeby mi go nie wyrwał.

Jezu, ten telefon nie jest aż tak stary, żeby go niszczyć.

Karku rozgląda się dokoła.

Wyjmuje telefon.

On też nagrywa filmik.

Patrzy na mnie porozumiewawczo.

Nic nie mówi.

Nic nie mówię.

Rozumiemy się bez słów.

Ręka rękę myje.

Noga nogę smyra.


Koncert powoli dobiega końca.

Nergal ucieka przed Dodą.

Borysewicz wychodzi z jakąś młodą laską.

Michalczewski zakłada rękawice bokserskie.

Bis.

Za chwilę „Don’t cry”.

Taka perełka na koniec.


Zabierz mnie.
Do rajskiego miasta.
Gdzie trawa jest zielona.
A dziewczyny są piękne.
Zabierz mnie do domu.
Bo bolą mnie nogi.
I chce mi się pić.

Bum.

Mikrofon leci w publiczność.

Jakaś baba dostaje w łeb.

Ludzie wstają.

Hola hola.

Jeszcze jedna piosenka.

Moja piosenka.

Siadać!

Krzyczę.

Siadać, albo dzwonię na policję.

Będzie mandat za zakłócanie koncertu innym!

Czyli mi!

- Chłopie, Axl właśnie wyrzucił mikrofon w tłum.

To koniec.

Nie będzie mojej piosenki.


Axl rzuca mikrofon w tłum i tym samym jakaś baba dostaje w czambo

Nie płacz.
Masz niebo nad sobą.

Dobra.

Wypierdalać mi z tych trybun.

Jestem.

Głodny.

Zmęczony.

Spragniony.

Nie czuję nóg.

Chcę już wracać do domu.

- Do widzenia. Do zobaczenia. Miłej nocy. Bezpiecznego powrotu. Nie chcę was tu już widzieć.

Żegnam się z wychodzącymi ludźmi.

Stadion powoli pustoszeje.

Impreza skończona.

Ciśnienie opada.

Atmosfera chłodnieje.

Masło topnieje.

Żartuję sobie z pozostałymi pracownikami.

Taki jestem śmieszny.

Patusy z Łodzi pakują się do swoich wehikułów.

Odjeżdżają.

Robi się chłodno.

Wchodzimy do środka.

Do holu.

Poznaję nowych ludzi.

Młodych.

Zmęczonych.

Moja pomocnica w okularach również tu jest.

Jeszcze o piętnastej się nie znaliśmy.

Teraz się znamy.

Siedzimy na podłodze i czekamy na decyzję o opuszczeniu lokalu.

Słyszymy kroki.

Bum bum bum.

Nadchodzi Beaba.

- O! Świetnie, że jeszcze jesteście. Potrzebujemy Was do kelnerowania na sali bankietowej. Godzina. No. Maksymalnie dwie godziny roboty. Dodatkowo płatne.


Jest środek nocy.

Właśnie skończyłem ośmiogodzinne stanie na trybunach.

Przez ciasne buty, nogi wlazły mi do dupy.

Moje stopy przypominają stare naleśniki.

Zaaplikowałem do tej pracy tylko po to, żeby obejrzeć koncert.

Z powodu opóźnienia koncertu spędziłem w pracy godzinę dłużej niż planowałem.

Nigdy w życiu nie zgodzę się na usługiwanie komukolwiek za 12 zł.

A już na pewno nie w nocy.

Nigdy nie byłem nocnym Markiem.

Michał.

Kuźwa, na imię mam Michał.


Pozostała młodzież patrzy po sobie i już wiem, że dziś Beaba nie ma szczęścia z personelem.

Polowanie na jelenie niechaj zacznie w pobliskim lesie.

Wychodzimy.

Beaba odpala peta.

Odwraca się do nas dupskiem i udaje, że się nie znamy.

Nic mnie to nie interesuje.

Impreza skończona.


Środa


Wracamy do tunelu nr 1.

Daleka to droga.

Fajnie mi się gada z młodzieżą.

Młoda krew.

Pokolenie Z.

Z jak Życie.


Szkoda, że niedługo kończę studia.

I robię się stary.

Czuję, że dla nich już jestem za stary.

Takie stare drzewo w nowym lesie.

Dąb Bartek na tle lichych brzózek.

Oby tylko nie odkryli grzyba.

Spokojnie.

To tylko moje uczucie.

Oni są bardzo mili.


Zostawiamy nasze identyfikatory.

Zdejmujemy koszule.

Nic już nie lata nad głowami.

Energia została na trybunach.

Przebieramy się w swoje ciuchy.

Pakujemy manatki.

Ostatni raz patrzymy na wnętrze stadionu.

Niezły burdel.

Kto to wszytko posprząta?


Znikąd pojawia się tłum ludzi.

Nadchodzi ekipa techniczna organizatora.

Demontują scenę.

Sprzątają płytę.

Opierdalają Axla za niezagranie "Don't cry".

Dostrzegam dziewczynę, która przed bramą zbierała podpisy na liście obecności.

Doganiam ją.

Proszę, żeby dopisała przy naszych nazwiskach adnotację: pracowali dłużej niż powinni. Dać im wiencej pieniendzy.

Ucieka.

Wiedziałem, że tak będzie.


SPOILER ALERT

Nie zapłacili nam za dodatkową godzinę pracy.

Gnoje.


- To była jakaś lista obecności?

Pyta ktoś.

A jak żeście tu kurła wleźli?

Część osób nie potwierdziła swojej obecności w pracy.

Co za cyrk.

Biegną na poszukiwanie uciekinierki.

Zostaję ja, pomocnica i Magda.

Magda?

Kto to jest Magda?

Pierwszy raz widzę dziewuchę.

Pora wracać do domu.

Autostopem?


Schemat pracy

Zdawać by się mogło, że ta szalona, choć długa historia kończy się szczęśliwie w momencie zakończenia pracy.

Nic bardziej mylnego.

Pokonanie 5 kilometrów do mieszkania zajęło mi trzy (3) nocne godziny.


Kto po ciemku wyszedł osmarkany z krzaków?

Kto łapał stopa i machał na policyjny radiowóz?

Kogo skusił zapach świeżutkiej pizzy?

Kto użył najbardziej suchego tekstu na podryw jaki kiedykolwiek istniał i co ma do tego wafel z Biedronki?

I czy ta historia ma w ogóle jakąś puentę?


O tym innym razem.

Kiedyś.

Może.

M.W.



W tekście wykorzystano fragmenty utworów:

  • Vance Joy - Red Eye

  • Budka Suflera - Noc Komety

  • Krystyna Prońko - Psalm stojących w kolejce

  • Guns N' Roses - Don't Cry

  • Guns N' Roses - Welcome To The Jungle

  • Guns N' Roses - Paradise City

  • Guns N' Roses - Sweet Child O' Mine

  • Pieśń Kościelna - Zwycięzca Śmierci

  • Reni Jusis - Kiedyś Cię Znajdę

Inspired by:

  • Ajlawju

  • Dzień Świra

  • Miś

  • Pan Śmieszek - Wesoły Autobus

  • Klocuch


A powiedz mi. W którym dokładnie miejscu są te fragmenty?

Proszę to odkryć samemu.



 
 
 

1 Comment


Katarzyna Skrzypiec
Katarzyna Skrzypiec
Oct 12, 2018

Jes ser! Odmeldowuje wykonanie zadania! Fajno, że Klocuszek-co-cebulę-kradnie. Oraz fajno, że baba. Ci ludzie to niezłe "psajkolodży". Pozdrawiam KateFiddler

Like

© 2023 by WagNERD. Proudly created with Wix.com

bottom of page